Dokonana z pietyzmem ekranizacja ramotowatej powiastki dla dzieci sprzed ponad 60 lat, w zależności od wrażliwości urzeka programową staroświeckością lub odrzuca amatorszczyzną wykonania i
Dokonana z pietyzmem ekranizacja ramotowatej powiastki dla dzieci sprzed ponad 60 lat, w zależności od wrażliwości urzeka programową staroświeckością lub odrzuca amatorszczyzną wykonania i naiwnością, którą kupi każdy pod warunkiem, że nie ma więcej niż 8 lat. Opublikowana w 1946 roku powieść Elizabeth Goudge "A Little White Horse" ponoć zainspirowała J. K. Rowling do napisania przygód Harry'ego Pottera, choć oglądając jej najnowszą ekranizację, widać, jaka epoka dzieli dawną i współczesną literaturę dla dzieci. "Tajemnica Rajskiego Wzgórza" opowiada historię pewnej sierotki, która w wieku trzynastu lat trafia do domostwa swojego wuja, gdzie odkrywa tajemniczą "Kronikę Księżycowego Dworu". Dowiaduje się z niej, że jej rodzina od wieków toczy magiczną walkę z drugą familią, w której głównym orężem są magia i inne hokus-pokus. Przed dziewczynką staje niełatwe zadanie walki z rzuconą przed wiekami klątwą, a czasu jest mało, bo zdążyć trzeba przed najbliższą pełnią księżyca. Do pomocy młoda czarodziejka ma całą zgraję magicznych stworów, ale ostateczne rozwiązanie zadania i tak należy do niej. Film Gabora Csupo ("Most do Terabithii") jest tak zrobiony, by żaden milusiński nie poczuł się wykluczony z udziału w wydarzeniach. Historyjka jest więc prosta jak budowa cepa, a główną atrakcją ma być ponadprogramowe mnożenie "magicznych" sytuacji oraz dziwnych efektów specjalnych, które swoją drogą są tak nieporadne, że aż śmieszne. Ta mocno oldskulowa scenografia może irytować, ale jeżeli jesteście w miarę sentymentalnymi konsumentami seryjnych baśniowych produkcji z lat 80., "Tajemnicę..." obejrzycie z łezką w oku. Niewątpliwym plusem jest wdzięczna rola młodziutkiej Dakoty Blue Richard oraz dawno niewidziany na ekranie Tim Curry w roli Czarnego Williama. Szkoda tylko, że te kreacje umiejętnie zarżnął polski dubbing, który brzmi tak potwornie sztucznie, że wytłumaczeniem może być chyba tylko chęć kryzysowych oszczędności na aktorach. Koniec końców nie dla starych ramoli to film, a dla dzieci, które – jak wynika z mojej bezpośredniej obserwacji – bawią się na filmie świetnie. I w sumie przecież o to tylko chodzi.